Zofia Turosz urodziła się 27 lipca 1938 roku w Żołyni. Ukończyła tam szkołę podstawową, a następnie Technikum Włókiennicze w pobliskiej Rakszawie. Nie wiedziała jeszcze wtedy, ze całe jej dorosłe życie związane będzie z bieganiem i to bieganiem wyczynowym. W młodości biegała, jak inne dziewczęta wiejskie w Żołyni za krowami, a w szkole w Biegach Narodowych, organizowanych obowiązkowo na lekcjach wf. Po raz pierwszy z prawdziwym sportem spotkała się po raz pierwszy w szkole średniej w Rakszawie, w 1953 roku. W szkolnych zawodach, będących eliminacją do wojewódzkiego etapu Narodowych Biegów Przełajowych, zajęła na dystansie 700 metrów drugie miejsce. Także na drugiej pozycji uplasowała się na szczeblu wojewódzkim i zakwalifikowała się do finału centralnego. Odbył się on na terenie Wyścigów Konnych w Sopocie. Wystartowało 80 zawodniczek, Zofia wówczas jaszcze Młynkowa jako jedyna biegła na bosaka, nie miała bowiem obuwia sportowego. Mimo tego odniosła pierwszy w życiu znaczący sukces zajmując trzecie miejsce. Od tej pory bieganie stało się jej drugim życiem. Początkowo reprezentowała barwy „Włókniarza” Krosno, a następnie „Włókniarza” Rakszawa. Startowała na dystansach 200 i 400 metrów oraz w sztafecie, ale jak sama stwierdziła po latach głównie dla klubowych punktów, bo dystanse te były dla niej za krótkie. W 1957 roku wyszła za mąż (za biegacza) i zamieszkała w Nowej Sarzynie, a w 1959 r. urodziła syna. Mąż założył przy miejscowych Zakładach Chemicznych lekkoatletyczną sekcję i mogła trenować dwa razy w tygodniu, na więcej nie miała czasu. W 1964 roku ponownie zakwalifikowała się do finału centralnego Narodowych Biegów Przełajowych w Warszawie. Wygrała na dystansie 1000 metrów. W 1969 roku w pierwszych w Polsce zawodach dla kobiet na dystansie 1500 metrów zajęła 6 miejsce z wynikiem 4:45,05, najlepszym w województwie rzeszowskim. W tym samym roku, w wieku 31 lat zakończyła bieganie. Jak wspomina: „Ludzie coraz częściej się wyśmiewali, mówili ma dom, męża, dwoje dzieci, a głupota jej w głowie. A ja marzyła, by chociaż raz w życiu przebiegnąć na zawodach 5 km, 10 km, a nawet więcej”. W 1976 roku reaktywowano w Nowej Sarzynie sekcję lekkoatletyczną. Zaproponowano jej, aby podjęła pracę instruktorską. Pracowała z dziećmi przez dwa lata, potem zmieniła miejsce zamieszkania i musiała z tego zrezygnować. Po przeniesieniu się do Leżajska, założyła Koło Sportowo – Turystyczne w swoim zakładzie pracy – leżajskiej „Cepeli”. Wtedy rozpoczęła się jej „dorosła” kariera, a właściwie w 1979, kiedy redaktor Tomasz Hopfer, popularyzując w telewizji jogging, zaszczepił wielu ludziom, w tym także Turoszowej, biegowego bakcyla. Stanęła na starcie w Leżajsku i w grupie seniorek po 40-tce wygrała w cuglach. Pojechała do Rzeszowa na „Bieg Rzecha”, też nie miała równych sobie rywalek. Odważyła się więc ruszyć w Polskę. I nie wracała z pustymi rękami, również z warszawskiego Maratonu Pokoju, na którym z czasem 3:22,18, zajęła 5 miejsce wśród kobiet. Jej apetyt na wygrywanie rósł w miarę biegania coraz to innych tras od średnich dystansów po te najdłuższe. Pokonała 100 kilometrową trasę supermaratonu w Koszycach (1981r.) w czasie 9:18,04 i dotarła na metę na 19 pozycji, jako jedyna kobieta, a podczas XIX Mistrzostw Świata Weteranów, we francuskiej miejscowości Perpignon w 1983 roku, zdobyła dwa brązowe medale w biegach na 10 i 25 km. Te sukcesy i osobiste przymioty przesądziły o tym, że czytelnicy „Nowin” przyznali jej tytuł Honorowego Sportowca Roku 1981, a później wybrali do grona 10 bohaterów sezonów 1982-83. Po tych wyczynach wydawało się, że pożegna bieżnię zadowolona, iż spełniły się jej dziewczęce marzenia o wielkich sukcesach. Ale gdzie tam, ona chciała sprawdzić się jeszcze w poważniejszych próbach biegowej wytrzymałości. Pojechała do Kalisza (1982r.), gdzie odbywały się mistrzostwa Polski w supermaratonie. Wygrała i tutaj, uzyskując dobry czas, niewiele ponad 8 godzin. Następnie podjęła ryzyko ukończenia 24-godzinnego biegu w Poznaniu (1982r.). Pokonała w nim bez większych komplikacji 210 km 510m.Początkowo startowała jako nie stowarzyszona, a trenerskich rad udzielał jej mąż. W roku 1985 pod swoje skrzydła wziął ją AZS AWF Katowice, tam pod kierunkiem trenera Antoniego Krausa spróbowała wyczynowego chodzenia. Po kilku miesiącach trenowania w 16 października 1985 roku na stadionie warszawskiej Polonii ustanowiła trzy rekordy świata w chodzie sportowym na 35, 40 i 50 km. Po tym sukcesie, wbrew wszystkim, oświadczyła, że dopiero teraz otwiera się przed nią szansa i że rozpoczyna swoją wielką karierę: „Urodziłam się po to, aby biegać. Marzę, aby wystartować w największych maratonach świata: w Nowym Jorku i Bostonie.” Problem stanowiły pieniądze, PZLA uznał Zofię Turoszową za zawodniczkę nierozwojową i nie chciał w nią inwestować. Nie miała wielkich pretensji, tylko cichy żal, że krajowi działacze jej nie doceniają. Tymczasem z zagranicy napływały zaproszenia na różne prestiżowe imprezy, m.in. na mistrzostwa świata weteranów w Kalifornii. Turoszowa obdarzona przez naturę rzadko spotykaną wytrzymałością, ambicją i uporem, postanowiła dopiąć swego, nie oglądając się na niczyją łaskę. Sama, o własnych siłach – „Muszę wystartować w Nowym Jorku lub w Bostonie i zmierzyć się z najlepszymi biegaczkami”- stwierdziła i wszyscy ją zrozumieli, chcieli pomóc. Znalazł się ktoś, kto podał rękę zza „Wielkiej Wody” i przysłał zaproszenie. Zebrała więc oszczędności, kupiła bilet i z końcem 1986 roku wyruszyła na podbój Stanów Zjednoczonych, po przygodę swojego życia.Zanim jednak stanęła na starcie wymarzonego maratonu w Nowym Jorku, musiała startować do codziennych „biegów z przeszkodami”, poszukać jakiegoś zajęcia i zarobić na życie. Dzięki protekcji krajanów, znalazła oddaloną o kilkanaście kilometrów od miejsca zamieszkania, pracę. Cieszyła się z tego, mogła bowiem trenować, pokonując codziennie ten dystans, do pracy i z powrotem. W taki sposób przygotowywała się do wiosennych przełajów i biegów ulicznych, bowiem na jesienny maraton w Nowym Jorku już nie zdążyła.Maratoński debiut w USA nastąpił 20 kwietnia 1987 roku w Bostonie. Ukończyła bieg w czasie 2:57,43 i zajęła w klasyfikacji generalnej 28 miejsce wśród 2 tysięcy startujących kobiet, w swojej grupie wiekowej była czwarta i zdobyła specjalny medal. W swoim liście pisanym na gorąco drugiego dnia po maratonie wyznała: „Wytrzymałam i maraton swojego życia wygrałam. Była dokładnie godzina 14.57. W momencie, gdy mijałam metę z piersi wyrwał mi się okrzyk „Jeeeest”. Maratoński dystans pokonałam w 2:57,43. I choć był to mój rekord życiowy, to nie byłam z niego zadowolona. Mogło być przecież lepiej. No, ale najważniejsze to fakt, że bostoński maraton ukończyłam. (…) Biegłam dla siebie, dla własnej przyjemności i satysfakcji. Najcenniejszą dla mnie nagrodą jest medal potwierdzający ukończenie maratonu”.
Później z powodzeniem biegała na krótszych dystansach, by w listopadzie zaliczyć po raz pierwszy wymarzony maraton nowojorski. Stanęła na starcie wśród 22 tysięcy biegaczy i biegaczek z całego świata i mimo nie najlepszej dyspozycji zdołała pokonać trasę liczącą 42195 metrów. Dotarła na metę jako 121 wśród 9 tysięcy kobiet, z rezultatem 3:17,50. W swojej grupie wiekowej zajęła 17 miejsce. Radość i satysfakcja były tym większe, że Maraton Nowojorski był 30 w jej karierze biegaczki długodystansowej. W Hartford, gdzie zamieszkiwała, z każdym startem rosła jej popularność. A kiedy w sierpniu 1988 roku, czasem 39:32,01 zdobyła tytuł mistrzyni USA na 10 km, urosła do rangi honorowego obywatela miasta. W biegu po mistrzostwo Stanów Zjednoczonych pokonała ponad 1000 konkurentek, przeważnie dużo młodszych, gdyż limit wieku wynosił 30 lat. Ten sukces przyniósł jej wielkie wyróżnienie ze strony klubu, w którego szeregi wpisała się swoimi wyczynami. Oto New York Road Runners Club przyznał jej prestiżowy tytuł „Biegaczki 1990 roku”.Podczas pobytu w Ameryce pani Zofia ukończyła setki różnorodnych biegów – przełaje zimowe, wiosenne i górskie, średnio i długodystansowe, uliczne i na bieżni oraz sporą liczbę maratonów w różnych miastach Stanów Zjednoczonych. Za największe swoje osiągnięcie uznała ukończenie nowojorskiego maratonu w 1989 roku wraz ze swoim synem Mirosławem. Jeszcze nigdy w historii tej imprezy nie zdarzyło się, aby trudną trasę 26 mil i 385 jardów, ukończyła matka ze swoim synem lub córką. Turoszowie byli pierwsza rodzinną parą. Na metę przybiegli razem, w czasie 3:20,48, entuzjastycznie witani przez tłumy publiczności. 24-letni wówczas Mirek, student AWF w Białej Podlaskiej, mógł przybiec szybciej, ale postanowił towarzyszyć matce do samej mety. Ona sklasyfikowana została na 180 miejscu wśród kobiet i piątym w swojej grupie wiekowej; on uplasował się na 841 pozycji. Za nim kończyło maraton jeszcze ponad 24 tys. biegaczy. Łącznie startowały bowiem 25 503 osoby. W sezonie 1991 zaskoczyła wielu sceptyków, a nawet samą siebie. W lutym w dorocznej klasyfikacji najlepszych biegaczy Nowego Jorku uplasowała się w swojej grupie wiekowej (50-54 lat) na pierwszym miejscu i podczas specjalnej uroczystości, zorganizowanej przez New York Athletics Club, została uhonorowana wspaniałym kryształowym pucharem.
W marcu pokonała maraton w Los Angeles, wygrywając z czasem 3:13,10 godz. grupę super masters (powyżej 50 lat). Warto wspomnieć, że w imprezie tej startowało około 20 tysięcy biegaczek i biegaczy, i że zwycięzcy – Cathy O’Brien i Marek Plaatjes – otrzymali nagrody po 50 tysięcy dolarów oraz po najnowszym mercedesie. Zofia Turosz była jedyną reprezentantką Polski. Kiedy po uroczystym zakończeniu maratonu w Los Angeles pani Zofia odbierała od swoich licznych sympatyków i przyjaciół gratulacje, jeden z kolegów zapytał ją wprost, kiedy zamierza zakończyć bieganie. Nie namyślając się wiele, odpowiedziała, że swój ostatni maraton chciałaby pobiec wraz z wnuczką Iwonką, bowiem maraton nowojorski pokonała już ze swoim synem Mirosławem. Nie było by w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że Iwonka miała wtedy zaledwie 3 miesiące. Zapowiedziawszy w ten sposób długą karierę Zofia Turosz przystąpiła do kolejnych startów. W lipcu zrobiła prawdziwą furorę na VII Igrzyskach Weteranów im. Sri Chinmoy, rozgrywanych na słynnym stadionie Forest Hills. Startowała tam wśród 130 byłych sław światowej lekkoatletyki, w wieku od 45 do 84 lat, z dwukrotnym mistrzem olimpijskim, dyskobolem Alem Oerterem na czele.
Z 12 rozegranych konkurencji wygrała aż 11. Triumfowała oczywiście we wszystkich biegach od 100 do 3000 metrów oraz w rzucie dyskiem, oszczepem i kulą, a także skoku w dal. Pobiła też 6 rekordów tej imprezy – 400 m pokonała w 1.16, 800 m w 2.48, 3 km w 11.38, 1 milę w 6.04, przełaj w 9.39, w dal skoczyła 3.21. łącznie uzyskała 34 punkty, co dało jej zwycięstwo w klasyfikacji generalnej. Ten wyczyn odbił się szerokim echem wśród amerykańskich mass mediów. Niektórzy dziennikarze wyraźnie sugerowali, iż taki wynik nadaje się do Księgi Guinnessa. W polonijnym „Nowym Dzienniku” pisano: „aż trudno uwierzyć, że Zofia Turosz osiągnęła to wszystko bez pomocy sztabu doradców, psychologów, specjalistów od dietetyki, odnowy biologicznej, anabolików i przetaczania krwi, a także bogatych sponsorów i odpowiedniego sprzętu. Biega w takim, na który ją stać i który kupuje przeważnie za własne, ciężko zarobione pieniądze. Ona to niewątpliwie ostatni Mohikanin w dzisiejszym, bez reszty skomercjalizowanym już sporcie”. Kolejne sezony to kolejne sukcesy, Zofia Turoszowa nie przestaje biegać maratonów, krótszych i dłuższych biegów ulicznych. Mimo wieku odnosi ciągle zwycięstwa, o czym świadczy liczba zdobytych dyplomów, medali i pucharów. W 1994 roku po raz kolejny została wybrana najlepszą biegaczką Nowego Jorku w kategorii wiekowej 50-55-latków. Lata następne potwierdzają jej ciągle wyśmienitą formę, nie przestaje uczestniczy w wielkich maratonach, które od samego początku stanowiły dla niej największe wyzwanie. Nowojorczycy i bostończycy dobrze już znają Polkę, ci z bliższego otoczenia nazywają ją nawet „szaloną Zofią”. A ona ciągle walczy, nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Pragnie zrealizować swoje marzenie i przebiec nowojorski maraton z wnuczką. W marcu 2000r. w Bostonie odbyły się halowe mistrzostwa Nowej Anglii. Zofia Turoszowa zdobyła 2 tytuły mistrzowskie w kategorii 60-64 lata. W biegu na 3 km wszystkie rywalki zdublowała, niektóre dwukrotnie, a wynik 12,57 był wprost fantastyczny. Następnego dnia biegła na milę, uzyskała czas 6,48,18 przy ogromnym dopingu kibiców i spikera. Udowodniła, że mimo wieku można nadal biegać, być aktywnym i odnosić sukcesy. Każdy bieg to dla niej wyzwanie, któremu musi sprostać, udowodnić sobie, że potrafi, że może. Patrząc na jej ogromną karierę, aż dziwnym się wydaje, że jeden człowiek potrafił osiągnąć tak wiele, tylko dzięki samodyscyplinie, ambicji i hartowi ducha, a przede wszystkim dzięki temu, że kochał i nadal kocha to, co robi.